Recenzja filmu

Aniołki Charliego (2000)
McG
Cameron Diaz
Drew Barrymore

Matrix w żeńskim wydaniu

<b>"Aniołki Charliego"</b> to tytuł, który w latach 70. elektryzował większość ludzi. Serial opowiadający o trzech seksownych pracownicach agencji detektywistycznej cieszył się bowiem ogromną
"Aniołki Charliego" to tytuł, który w latach 70. elektryzował większość ludzi. Serial opowiadający o trzech seksownych pracownicach agencji detektywistycznej cieszył się bowiem ogromną popularnością po obu stronach oceanu a aktorki grające w nim główne role, mimo, iż obecnie prawie zapomniane, były jednymi z największych gwiazd ówczesnej telewizji Serial nie jest już emitowany od wielu lat, ale fenomen "Aniołków" pozostał. Prawie każde dziecko, nawet to, które filmu nigdy nie oglądało, może pochwalić się tym, iż słyszało kiedyś o aniołkach a w takiej sytuacji powstanie kinowej wersji "Aniołków Charliego" było tylko kwestią czasu. W tym roku tego zadania podjął się za namową Drew Barrymore, odtwórczyni jednej z głównych ról, ukrywający się pod pseudonimem McG debiutant Joseph McGinty Mitchell. Do głównych ról zatrudniono młode i niezwykle atrakcyjne aktorki w osobach Drew Barrymore, Cameron Diaz i Lucy Liu a sam projekt od początku realizacji zapowiadany był jako pewny hit. Fabuła obrazu nie jest skomplikowana. Aniołki otrzymują zlecenie odnalezienia porwanego Erica Knoxa, szefa firmy informatycznej oraz odzyskanie skradzionego programu do identyfikacji głosu. Najbardziej prawdopodobnym podejrzanym jest Roger Corwin, prezes konkurencyjnej spółki. Seksowne panie natychmiast zabierają się do pracy jednak, jak się łatwo domyśleć, nie wszystko pójdzie tak jak powinno i w pewnym momencie nasze bohaterki i ich szef sami znajdą się w niebezpieczeństwie Zatem tradycyjnie. Garstka super agentek musi stawić czoła groźnemu przeciwnikowi i uratować świat. Na szczęście twórcy filmu doskonale zdawali sobie sprawę z banalności scenariusza i nie podeszli do niego zbyt poważnie, ale uczynili z obrazu lekką komedię sensacyjną z bardzo dużą dawką autoironii. Już sam początek filmu wprawia nas w dobry nastrój. Oglądamy bowiem scenę, w której lecący samolotem pasażerowie oglądają film. Obraz nosi tytuł "T.J. Hooker: The Movie" i w pewnym momencie jeden z widzów komentuje go słowami "Jeszcze jeden serial w wersji kinowej". Oczywiście tekst ten wywołuje głośny śmiech, ponieważ osoby zgromadzone w kinie oglądają dokładnie ten sam typ filmu. W miarę, jak akcja się rozwija aluzji do innych filmów, i to nie tylko seriali, pojawia się coraz więcej. Motyw włamania się do pilnie strzeżonego komputera w firmie Corwina to wyraźna parodia "Mission: Impossible" a sceny z helikopterem, czy monolog, który wygłasza związana Drew do swoich oprawców zapowiadając im jaki los ich czeka to "Prawdziwe kłamstwa" w żeńskim wykonaniu. Najwięcej jednak odwołań, czy też może najwyraźniejsze z nich odnoszą się do "Matrixa". Aniołki bowiem nie używają broni. Do perfekcji opanowały wschodnie sztuki walki i przy pomocy czterech kończyn są sobie w stanie poradzić z najtwardszym nawet przeciwnikiem. Samo to nie wskazuje może na "Matrixa", ale już sposób prezentacji walk jak najbardziej. Do opracowania układów choreograficznych i wytrenowania aktorek zatrudniono chińskiego mistrza Yuen Cheung-Yana, który spędził z aniołkami kilka miesięcy. Pod jego okiem poznały one tajniki kung fu oraz nauczyły się walczyć na zawieszonych pod sufitem linach. Widoczny na ekranie efekt ich pracy jest rzeczywiście zadziwiający, ale nie robi już takiego wrażenia jak oglądany przed kilkoma laty film Wachowskich. Wyobraźmy sobie bowiem trzy panienki ubrane w czarne, obcisłe skórzane stroje, które przy dźwiękach "Smack my bitch up" zespołu Prodigy unosząc się kilka metrów nad ziemią i wykonując w powietrzu karkołomne akrobację usiłują "skopać tyłek" psychopatycznemu mordercy uzbrojonemu w wyciągniętą z laski szpadę. Zbrodniarz jest niezwykle odporny na ciosy podobnie jak agent Smith a my wiemy doskonale, gdzie już to wszystko widzieliśmy. Nie uważam jednak, że sceny walk są w "Aniołkach" źle zrealizowane. Są doskonałe, ale niestety mało oryginalne. To co w "Matrixie" było nowe i odkrywcze w opisywanym filmie jest jedynie solidnym rzemiosłem. które nie jest w stanie wywołać u nas większego podniecenia. Najmocniejszym elementem filmu jest dla mnie jego humor. Jest on naprawdę lekki, nie ma w sobie nic z typowych dla kina amerykańskiego odwołań do "toalety" a w wielu miejscach scenarzyści i reżyser wymagają od widza pewnej wiedzy z zakresu kinematografii bez której niektóre dowcipy mogą być nie do końca zrozumiałe (przykłady odwołań podałem powyżej) Zawarty w scenariuszu humor potęgują dobrze dobrani aktorzy. O ile Drew Barrymore i Cameron Diaz wypadają w swoich rolach po prostu dobrze o tyle każdemu pojawieniu się Lucy Liu i Billa Murraya towarzyszy kakofonia śmiechu. Osobiście jestem ogromnym wielbicielem komediowego talentu Murraya. Kocham go za "Dzień świstaka" i cudowny film "Co z tym Bobem", w którym stworzył doskonały duet z Richardem Dreyfussem. W przypadku "Aniołków Charliego" również się na nim nie zawiodłem. Bosley w jego wykonaniu jest zabawny, lekko gapowaty, ale nie głupi. Ten ostatni element jest szczególnie ważny, ponieważ grając taką postać jak Bosley bardzo łatwo jest pójść na łatwiznę i z bohatera uczynić "wioskowego głupka". Murray jest jednak zbyt doświadczonym aktorem by popełniać tego rodzaju błędy. Doskonale "panuje" nad postacią i potrafi zachować wobec niej stosowny dystans, dzięki czemu jego gra jest lekka i doprawiona szczyptą autoironii. Moja ulubiona scena z jego udziałem to moment, kiedy Bosley wraz z aniołkami przychodzą na przyjęcie urządzane przez Rogera Corwina. Murray ubrany w żabot, ciemne okulary i ogromną spinkę przypiętą do apaszki wygląda jak połączenie Reogera Moore'a i Austina Powersa a na jego widok nie sposób powstrzymać się od śmiechu. Równie dobrze jak Murray wypadła Lucy Liu, której osobiście wróżę olbrzymią karierę w Holywood. Alex w jej wykonaniu jest twarda, nieustępliwa, ale jednocześnie potrafi być czuła i kochająca. Moim zdaniem ze wszystkich aniołków to właśnie Lucy Liu wypadła najlepiej Wiele by można napisać również o aktorach drugoplanowych, których role także zasługują na uwagę. W postać Rogera Corwina wciela się bowiem fenomenalny jak zawsze Tim Curry a narzeczonego Alex gra sam Matt LeBlanc, gwiazda serialu "Przyjaciele". Obaj wypadają po prostu fenomenalnie. Ktoś oczywiście może się ze mną nie zgodzić, ale dla takiego wielbiciela "Rocky Horror Picture Show" oraz "Przyjaciół" jak ja role te są nie do przeoczenia Wszystkim widzom zwracam również uwagę na niesamowitego Crispina Glovera jako Chudzielca. Aktor ten mimo, iż ma na swoim koncie wiele udanych kreacji m.in. w filmach "The Doors", "Ferdydurke" oraz "Skandalista Larry Flynt" do dziś nie udało mu się uzyskać statusu gwiazdy. Moim zdaniem bardzo niesłusznie, ponieważ artysta ten ma w sobie ogromny potencjał i każda z jego ról jest przykładem rzetelnego aktorstwa. Postać, którą gra w "Aniołkach Charliego" jest tego kolejnym dowodem Ostatnim elementem "Aniołków Charliego", który w doskonały sposób uzupełnia całość jest muzyka. Poszczególne utwory składające się na ścieżkę dźwiękową zostały starannie dobrane i znalazła się wśród nich nawet nowa wersja motywu z serialu, który posłużył za podstawę filmu. Autorem aranżacji jest Apollo 440. "Aniołki Charliego" to najlepszy film sensacyjny pokazywany obecnie na naszych ekranach. W doskonały sposób łączy w sobie elementy kina akcji i komedii, dzięki czemu projekcja powinna sprawić przyjemność każdemu z widzów. Jeżeli zatem macie ochotę na lekki, łatwy i przyjemny obraz to bez wahania wybierzcie się na "Aniołki". Naprawdę warto.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones